Jakub Polaczyk - absolwent Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie kompozycji, student w USA, laureat licznych konkursów kompozytorskich w Polsce i na świecie.
2010 r.
MP: Znajdujemy się na szóstym piętrze Akademii Muzycznej w Krakowie, skąd rozciąga się widok na, jak to jeden z Profesorów tutejszej Uczelni zwykł mawiać, Polski Akropol.
JP: (Śmiech).
MP: Kraków, jego otoczenie, inspiruje takiego młodego utalentowanego kompozytora?
JP: Często się nad tym zastanawiałem, dlatego że czasem przychodzą mi do głowy takie pomysły kompozytorskie tutaj w Krakowie, które wydaje mi się, że są powiązane z tym miejscem. Chodzi nie tylko o pomysły na utwory, ale też o samą materię dźwiękową. Moja twórczość nie jest jednolita pod tym względem, ale muszę stwierdzić, że te utwory, które napisałem w Krakowie są jednak inne od pozostałych. Bardzo lubię Kraków i odczuwam, tak jak każdy, że jest tutaj specyficzna atmosfera do tworzenia. Jest to miasto o bogatej tradycji, patrząc właśnie na Wawel czuję klimat epoki świetności Polski, wiem, że tu są moje korzenie. Chodząc po Krakowie, nawet po samym Rynku widzę tę przeszłość. Wtedy zawsze przychodzi mi do głowy piosenka Grechuty. Wydaje mi się, że inne miasta nie mają tej specyficznej atmosfery.
MP: Jakie były początki Twojej kariery kompozytorskiej?
JP: Jest to skomplikowane pytanie o tyle, że każdy kompozytor zaczyna jako dziecko, ale nie od razu wiąże się to z pisaniem utworów. Jak rozmawiam z innymi kompozytorami to oni zawsze zaczynali od improwizacji. Ze mną było podobnie. Jestem pianistą, więc zacząłem od improwizacji na fortepianie. Był to pewien problem, ponieważ ćwicząc repertuar, nie mogłem się na nim długo koncentrować. Grając zwracałem szczególną uwagę na harmonię. Jeśli zainspirował mnie jakiś akord to od razu szukałem z jakim współbrzmieniem można byłoby go połączyć. Było to dla mnie niezwykle interesujące. Mogłem w ten sposób godzinami siedzieć przy fortepianie. Fascynowało mnie nawet samo różnicowanie dynamiki tych współbrzmień. Wtedy jeszcze nie zapisywałem nut. Pierwszą kompozycją jaką napisałem był utwór na saksofon i fortepian dla mojego brata: Sonem J.P. On miał zapisaną partię swojego instrumentu a ja mu akompaniowałem, mając w nutach tylko główne harmonie. Moja partia była zatem częściowo improwizowana i w tej postaci pozostała do dziś. Nie była to kompozycja współczesna, ale coś w rodzaju połączenia estetyki impresjonistycznej z jazzową harmoniką.
MP: Swoje „pierwsze kroki„ jako kompozytor stawiałeś rozpoczynając edukację w szkole muzycznej?
JP: Jeśli chodzi o moją edukację muzyczną to muszę powiedzieć, że zacząłem się uczyć dość późno. Nie pochodzę ze szczególnie muzykalnej rodziny, choć tato grał i improwizował na fortepianie. Skomponował też kilka drobnych utworów. Mama również interesuje się sztuką, ale raczej malarstwem. Ja w ogóle dopiero w trzeciej klasie szkoły podstawowej zacząłem się interesować muzyką. Początkowo byli to Beatlesi, a instrumentem, który szczególnie mi się podobał była gitara. Zauważyłem, że muzyka jest dla mnie czymś wyjątkowym. Równolegle z trzecią klasą szkoły podstawowej rozpocząłem naukę w ognisku, ponieważ mieszkaliśmy z rodziną jeszcze wtedy w Starym Sączu, gdzie nie było szkoły muzycznej. Po roku nauki przeprowadziliśmy się do Nowego Sącza i tam poszedłem już do szkoły muzycznej. Zostałem przyjęty do działu młodzieżowego i pamiętam, że bardzo dużo ćwiczyłem, bo zawsze myślałem sobie, że muszę nadrobić te lata, kiedy chodziłem tylko do szkoły ogólnokształcącej.
MP: Do szkoły muzycznej II stopnia uczęszczałeś początkowo w Nowym Sączu a potem w Krakowie?
JP: Tak.
MP: Pamiętam, że pierwszy raz spotkaliśmy się w Szkole Muzycznej II st. im. Władysława Żeleńskiego w Krakowie, w sali 35, na lekcji u Pani Profesor Ireny Rolanowskiej. Było to w czerwcu 2003 roku. Grałeś wtedy Etiudę C-dur op. 10 nr 1 Fryderyka Chopina.
JP: Ooo.., pamiętasz, że grałem tę Etiudę?
MP: Tak.
JP: A ja jakoś nie bardzo.
MP: Przypomniała mi się sentencja, którą Pani Profesor zawsze wygłaszała swoim uczniom: „Nie ma dnia bez Etiudy Chopina!”
JP: (Śmiech).
MP: Jak wspominasz osobowość Pani Profesor Rolanowskiej i te spotkania w szkole przy ul. Basztowej 9, bo przecież nie można było tych kilkudziesięciominutowych, niekiedy burzliwych rozmów (odbywających się już po zajęciach) o muzyce, sztuce, świecie kultury nazwać wyłącznie lekcjami fortepianu?
JP: To było niezwykle interesujące doświadczenie, dlatego też, że z Panią Profesor można było porozmawiać na bardzo rożne tematy. Jeśli chodzi o mnie, to ona bardzo ceniła moje zainteresowanie kompozycją. Inny Profesor, zależnie od osobowości, mógłby się tym w ogóle nie przejmować i mieć pretensje, że nie ćwiczę na fortepianie. Pani Rolanowska wręcz przeciwnie, zawsze pytała: „A co ostatnio napisałeś? Czy mógłbyś coś zagrać?”. Taka była Pani Profesor. Trwało to jednak tylko do roku dyplomowego, bo potem musiałem już zająć się fortepianem. Pamiętam Pani Rolanowska mówiła mi: „Kuba, będziesz komponował, jak już będziesz na tej Akademii Muzycznej, a nie teraz”.
MP: Zawsze była inspirująca.
JP: Tak, tak. To nie były wyłącznie lekcje fortepianu, ale lekcje muzyki. Komponując nadal mam w pamięci jej uwagi, dotyczące muzyki, która przecież jest jedna, bez względu na estetykę, materia pozostaje ta sama.
MP: Pani Rolanowska była zawsze otwarta na nową twórczość. Pamiętam, że będąc już na Akademii Muzycznej, zadzwoniłam kiedyś, aby zapytać jak się czuje (miała wtedy już 86 albo 87 lat!). W pewnym momencie tematyka rozmowy zaczęła koncentrować się wokół muzyki współczesnej. Z wielkim zaangażowaniem relacjonowała mi swoje wrażenia po wysłuchaniu Twojego utworu na fortepian solo, którego nagranie przyniosłeś jej kiedyś do domu. Mówiła: „Kuba pisze bardzo ładną muzykę. Jest utrzymana trochę w estetyce impresjonistycznej, ale nie do końca. Na pewno jest to muzyka, a nie, jak w przypadku twórczości niektórych kompozytorów współczesnych, hałas. Muzyka się kończy tam, gdzie się zaczyna hałas, bo hałas nie jest muzyką”. Zachwycała się Twoim zmysłem kolorystycznym.
JP: Nigdy mi o tym nie mówiła.
MP: A ja właśnie to spostrzeżenie zapamiętałam. Zresztą uważam, że zgadzałoby się ono z tym, co mówiłeś o początkach Twojej edukacji muzycznej, że zanim zacząłeś komponować, grając lub improwizując zwracałeś szczególną uwagę na kolorystykę.
JP: Wydaje mi się, że każdy jednak zwraca na to uwagę. Bo muzyka jest w pewnym sensie kolorem.
MP: Ale dla niektórych kompozytorów, na przykład dla Bartoka, bardzo ważny jest rytm, choć oczywiście jego twórczość nie jest pozbawiona pięknych fragmentów kolorystycznych. Myślę, że brzmienie, barwa, to ten element muzyczny w Twojej twórczości , który wydaje się być dominującym.
JP: Muszę powiedzieć, że nie zawsze, gdyż rytm bywa dla mnie również bardzo istotny. On daje energię. Jest czynnikiem formotwórczym, jeżeli mam napisać jakiś większy utwór.
MP: Chciałabym powrócić jeszcze do osoby naszej wspólnej Pani Profesor, Ireny Rolanowskiej. 9 listopada minęła 2-ga rocznica jej Śmierci a 18 listopada 90-ta rocznica Urodzin. Z tej okazji skomponowałeś utwór w tytule nawiązujący do jej postaci. „Rolaneska” na skrzypce i fortepian, bo o niej mowa, jest rodzajem portretu?
JP: Z pewnością nie jest to portret, ale są w tym utworze elementy, które w pewnym sensie ilustrują osobowość Pani Profesor. Była ona osobą spokojną, ale czasami także waleczną, bardzo wybuchową i posiadającą duży temperament. Skrajności odgrywają w tej kompozycji istotną rolę. Utwór ukształtowany jest właśnie na dwóch poziomach: spokojnym i wybuchowym. W drugim dużą rolę odgrywa rytm, jako nośnik energii. Całość zaś opiera się na dwóch elementach: liryczności i rytmie. Obecny jest również motyw walki, który ilustruje wywodząca się z tradycji afrykańskiej i brazylijskiej Capoeira.
MP: Spróbowałbyś krótko scharakteryzować swoją twórczość? Zauważyłam, że ze względu na krąg inspiracji, który podpowiadają tytuły utworów, można byłoby ją podzielić na kilka grup. Na przykład są kompozycje w nazwie wykorzystujące: grę słów, inicjały będące aluzją do twórcy, komputerowe rozszerzenia plików, także terminologię odnoszącą się do sfery sacrum. Z kolei jeżeli chodzi o aparat wykonawczy, też wykorzystujesz zróżnicowane instrumentarium.
JP: Tak. W mojej twórczości obecne są utwory na instrument solo, orkiestrę bądź większe składy, ale także na zespół kameralny z głosem, perkusję. Jeśli chodzi o podział ze względu na krąg inspiracji, to szczególnie dla mnie ważne są kompozycje nawiązujące do tematyki dawnej, antycznej. Do nich należą: ‘Księga Antyczna’ na głos i fortepian, ‘Kombinacje na Olimpie’ na puzon, ‘Fantazja ze Steli’ na kontrabas i fortepian. W pewnym sensie jest to moja trylogia antyczna, którą w przyszłości będę być może rozwijał. Fascynuje mnie poszukiwanie korzeni, sięganie do początków naszej kultury. Oczywiście nie chodzi mi o dokładne odwzorowanie tamtej epoki. Moje komponowanie przypomina raczej tworzenie z ruin jakiejś budowli. Nawiązania do muzyki antycznej stanowią w tych utworach swego rodzaju nić łączącą tę epokę z czasem teraźniejszym, reprezentowanym przez mój współczesny język kompozytorski.
MP: Jest on bardzo indywidualny i rozpoznawalny.
JP: Nigdy nie starałem się wypracować własnego, indywidualnego języka kompozytorskiego. W procesie tworzenia stosuję wiele technik, ale mimo wszystko moje myślenie o muzyce wydaje mi się jednolite i w kompozycjach jest to zauważalne. Każdy twórca ma różne okresy, a jednak rys indywidualny jest w jego dziełach widoczny. Myślę, że jest to coś naturalnego.
MP: Wracając jeszcze do tego podziału. Dość często w Twojej twórczości pojawia się fortepian. Wynika to z osobistego doświadczenia jako pianisty?
JP: Wydaje mi się, że jednak nie tak często. Oczywiście skomponowałem kilka utworów na fortepian solo, ale pojawia się on też jako dodatek. Czasem wynika to z potrzeby zastosowania konkretnego instrumentarium. Największy problem sprawia mi komponowanie na smyczki. Jednak lepiej czuję instrumenty dęte, może dlatego, że mój brat grał. Ja natomiast nigdy nie grałem np. na skrzypcach i dlatego opracowując smyczkowanie zawsze muszę z kimś konsultować. Interesują mnie także nietypowe składy np. klawesyn, akordeon, kontrabas w utworze „Refrained Wheel”. Lubię komponować na takie oryginalne instrumentarium.
MP: Stosujesz także niekonwencjonalny zapis nutowy?
JP: Często posługuje się notacją mieszaną, choć muszę powiedzieć, że nie wszyscy kompozytorzy to lubią. Jednak ta notacja graficzno-sonorystyczna była wytworem polskim i jak jestem gdzieś za granicą to często są kłopoty, ponieważ nie wszyscy ją znają. Zdarza się, że taka notacja znacznie ułatwia kiedy pojawia się jakiś pomysł aleatoryczny, wtedy jest bardzo praktyczna. Ja właśnie często ją stosuję, jeśli zauważę, że jest adekwatna do danego brzmienia. Choć ostatnio zacząłem pisać w sposób tradycyjny, w taktach.
MP: Jesteś jeszcze studentem Akademii Muzycznej. Jaki zatem wpływ na Twoją twórczość ma profesor Marcel Chyrzyński. Jak wyglądają zajęcia z kompozycji. Wymaga on od studenta dokładnego realizowania wskazówek, czy jest to rodzaj bardziej partnerskiej rozmowy?
JP: Ja jestem bardzo zadowolony z tego układu, dlatego, że Profesor niczego nie narzuca. Pod tym względem zawsze czuję wolność. Ma ona oczywiście swoje granice. Profesor jest wspaniałym muzykiem, ma świetne wyczucie muzykalności. Przynosząc swoją partyturę od razu widzę po jego minie czy to co napisałem jest dobre czy też nie. Świetnie się rozumiemy. Mówiliśmy o sposobach zapisu tekstu nutowego. Właśnie te tematy omawiamy. Jak dany problem techniczny można byłoby prościej rozwiązać. Profesor ma w tym względzie większe doświadczenie niż ja, jeśli chodzi także o stronę wykonawczą utworów. Dużo nie rozmawiamy, ale jest zawsze bardzo inspirujący. Nieraz mówię, ze coś mi się nie podoba, a Profesorowi z kolei tak. Czasem jest też odwrotnie. Generalnie, przyznać muszę, że niemal zawsze ma rację. Wszelkie pomysły, z którymi przychodzę na zajęcia bardzo szczegółowo omawiamy i wybieramy z pośród nich te najbardziej interesujące.
MP: Na czwartym roku studiów w Krakowie miałeś Instrumentację z Profesorem Krzysztofem Pendereckim. Jak osobowość tak wielkiego kompozytora wpłynęła na Twój sposób myślenia o muzyce?
JP: Zajęcia z Profesorem Pendereckim dały mi bardzo dużo. Dostrzegam, że nawet te krótkie uwagi mogą być cenne na całe życie. Profesor ma wieloletnie doświadczenie z orkiestrami i często mówi, że taka orkiestra jak Cleveland zagrałaby to, a inna już nie. Szczególnie chodzi o podejście praktyczne, co sprawdza się w przypadku komponowania na orkiestrę a co można zastosować tylko w odniesieniu do muzyki kameralnej. Zwraca też bardzo uwagę na formę. Ma wielki dar do wartościowania co jest bardzo istotne, a co mniej. To jest niezwykle interesujące. Czasem nawet są to uwagi anegdotyczne. Jest coś intrygującego w tej postaci.
MP: Przez pół roku studiowałeś także w Królewskim Konserwatorium Muzycznym w Brukseli, w ramach wymiany Socrates-Erasmus. Spróbowałbyś porównać polski system kształcenia kompozytorów z tym co zaobserwowałeś, będąc studentem w klasie Profesora Jana van Landeghem?
JP: Tamtejszy system kształcenia opiera się przede wszystkim na doskonaleniu techniki kompozytorskiej. Wiele się o tym mówi. Jest to zupełnie inne podejście.
MP: Bardziej intelektualne?
JP: Tak, mało ekspresyjne. Mówi się np. o retoryce muzycznej, ale już nie wspomina o tym, jaki typ ekspresji pociąga ona za sobą. Pobyt w Brukseli był dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem, ale nie zmienił mojego sposobu myślenia o muzyce. Nie znalazł on też odzwierciedlenia w mojej twórczości, choć „Belgijską Humoreskę” zadedykowałem tamtejszemu Profesorowi. Pozostałem sobą.
Z Jakubem Polaczykiem rozmawiała Marta Polańska
(Druga część wywiadu zostanie opublikowana za tydzień)